czwartek, 7 lipca 2016

Barny regards

Pics taken by my hubby
I'm leaning back in my comfy armchair on my balcony pretty busy doing nothing. Right down under the balcony – a guy. No, it’s not the romantic scene taken from Romeo and Juliet… He’s just talking on the phone (at full blast). To be precise, he has been doing that for the last hour. The guy has already called all his immediate family, uncles and aunties. Suddenly, he falls silent. ‘Every contact list has its limits’ I said to myself enjoying the perfect silence. Not long enough. He broke the silence saying: “Hi. I’m calling because I have a lot to do…” I bursted into laughter as the conversation is a copy of a Polish comedy.

Rozsiadłam się wygodnie na moim balkonowym  pochłonięta słodkim traceniem czasu. Pod balkonem jegomość. Nie, nie, to nie scena z Romea i Julii… On tylko gada przez telefon (na całe osiedle…). Przez ostatnią godzinę obdzwonił już chyba całą rodzinę, wujów, stryjów i ciocię Zbysię. Nagle zamilkł. ‘Wszak lista kontaktów w telefonie ma swój kres’ myślę z satysfakcją ciesząc się błogą ciszą. A jednak myliłam się. Jeszcze kogoś wyszukał. I nagle: „No cześć. Dzwonie, bo strasznie zajęty jestem.” Buchnęłam śmiechem bo scena iście z kultowego dzieła Barei. Zabrakło tylko: „Jest u mnie kilka osób… Nie znasz. To sami zagraniczni… If you would like some wine, please help yourself Jerry…”


There is nothing wrong with chatting on the phone, but pretending to be Sisyphus of all time is low. Why do people try at all cost to prove to others (and to themselves too) they are so busy? What makes it so hard to admit that we do rest? Reading a book, watching your favourite serial or simply playing with your cat (either for sheer pleasure or out of boredom) seem to be a good reason to feel ashamed. Paradoxically, we display a huge need to show how we spend our free time.  We stuff our Insta and Facebook profiles with pics of our exotic holidays, or lavish brunch food from posh rooftop restaurants. ‘What else can we do?’ somebody may ask. ‘Shall we take a selfie with grandpa’s dilapidating barn in the background?’ If that’s the place you recharge your batteries, then yes! We shouldn’t lose our identity only because it’s not ‘trendy’ enough. Regards (this time from a decaying hut)

I o ile samo obdzwanianie znajomych zabawne nie jest, o tyle kreowanie się na Syzyfa wszechczasów już tak. Dlaczego ludzie za wszelką cenę próbują udowodnić światu (i sobie samym), że są śmiertelnie zajęci? Dlaczego tak trudno przyznać się komuś otwarcie do odpoczynku? Jakby to był wstyd, że właśnie dla czystej przyjemności (lub choćby z nudów) czytam książkę, oglądam swój ulubiony serial albo bawię się z kotem. Albo ewentualnie obdzwaniam wszystkich. Paradoks naszych czasów jest tym większy, że posiadamy ogromną potrzebę chwalenia się wypoczynkiem. Na fejsbukowych czy profilach insta lądują fotki z egzotycznych miejsc, eleganckich restauracji i wyszukanych potraw, które właśnie jemy na brunch. No bo co? Mam sobie strzelić fotkę pod walącą się stodołą dziadka? Jeśli to jest to miejsce gdzie ładujesz swoje akumulatorki najefektywniej, to tak! Jedno jest pewne. Nie powinniśmy tracić swojej tożsamości, tego kim naprawdę jesteśmy, tylko dlatego, że nie jesteśmy wystarczająco modni. Pozdrawiam (tym razem prosto spod chałupy!)