Pamiętam naszą pierwszą wspólną wyprawę. Gdy wysiedliśmy na
lotnisku w Bukareszcie, było dopiero ok.
11.00, a niemiłosierny żar lał się z nieba. Niekontrolowany zgiełk klaksonów
mieszał się z kaskaderskimi poczynaniami kierowców. Przebieganie wraz z tłumem na
czerwonym świetle, pomiędzy pędzącymi samochodami było dla mnie świadomym harakiri
doprawionym dreszczykiem niepewności. Stąpając po rozgrzanym asfalcie, czułam
jak ślizgają mi się buty. Cysterny hojnie polewały wodą jezdnię, a gorące opary
z domieszką samochodowych spalin drażniły mi gardło. Pomyślałam wtedy:
ugotujemy się żywcem, a potem pochłonie nas ta piekielna betonowa czeluść. Tak
się jednak nie stało. I wbrew logice, polubiłam ten kraj, z jego spontanicznością i nieposkromionym, południowym temperamentem. Istotnie, wiosna przychodzi do Rumunii szybko (mniej więcej miesiąc wcześniej niż w Polsce),
podobnie jak lato, dlatego mieszkańcy Bukaresztu szybko ewakuują się z miasta,
gdy tylko zaczyna mocniej grzać.
Rumunia to kraj różnorodności i pełen skrajności, dlatego
tak dobrze smakuje. Zacznijmy może konsumpcję od stolicy. Bukareszt zawsze był, i jest,
niekwestionowanym bastionem władzy. Do dziś sama nazwa budzi respekt wśród
Rumunów. Masywne, ciężkie komunistyczne budynki z Pałacem Parlamentu na czele, przytłaczają
i wprawiają w osłupienie. Aleja fantazyjnych fontann i łuk triumfalny próbują dorównać swoim paryskim prototypom. Dyktatura Ceausescu,
postaci budzącej w Rumunii wiele kontrowersji, zakończyła się 27 lat temu,
jednak wzniesione wówczas mury wciąż istnieją. Ci milczący świadkowie tamtych wydarzeń
oparli się zmianie ustroju, ale nie potrafią odeprzeć napływającej fali konsumpcjonizmu
‘glamour’. I tak mój kultowy 3-piętrowy dom handlowy, gdzie zawsze w ciasnych, przytulnych
sklepikach kupowałam za grosze typowe rumuńskie pasiaste torby i chusty,
zastąpiła szklana, bezduszna galeria z fontanną na środku. A w miejsce tanich
sklepików, pojawiły się luksusowe marki prosto z azjatyckich faktorii.
Piata Unirii, 2008 |
Aby odetchnąć nieco od miejskiej dżungli, możemy wybrać się do
skansenu (Muzeul Satului). Ten imponujący zbiór urokliwych drewniano-glinianych
domów to etnologiczna namiastka innych regionów Rumunii. Poza tym utrzymana
jest w prawdziwie wiejskim klimacie, w
otoczeniu drzew, nad jeziorem... W okresie wielkanocnym kobiety w ludowych
strojach sprzedają tu tradycyjne pisanki, a koty wygrzewają się leniwie na przydomowych ławeczkach.
Muzeum swobodnie przechodzi w park (Park Herastrau) z romantycznymi
mosteczkami i wysepką imienia wielkich europejskich głów, która trąca nieco nachalną,
wielkomiejską nonszalancją. Kierując się w stronę stacji metra Aviatorilor
znajdziemy przyjemne, kolorowe parkowe ogrody, parki zabaw dla dzieci oraz
knajpki.