niedziela, 29 maja 2016

Back to mountains...



The end of school year is always a testing time and period of miracles more unbelievable than those at wedding at Cana. Ones are struggling with the archaic legacy of Gutenberg well-known as a book, others are miraculously retrieving irrecoverably lost power to learn… A long weekend is a great chance to recharge batteries, change your perspectives and keep a healthy distance from all those peculiar things.

Koniec roku szkolnego to zawsze czas próby i cudów większych niż w Kanie Galilejskiej. Jedni próbują swoich sił w walce z obsługą archaicznej spuścizny Gutenberga zwanego potocznie książką, inni cudem odnajdują bezpowrotnie utracone chęci do nauki… Długi  weekend to dobra okazja, by naładować bateryjki przed finiszem, zmienić punkt widzenia i nabrać dystansu. A im dalej, tym lepszy widok.

That’s why we’re going far away. The further, the better. Szczyrk – a winter Mecca for skiers and ski jumpers, in summer – a popular destination for self-proclaimed mountain trekkers like me.

Dlatego jedziemy daleko. Daleko i wysoko. Szczyrk - zimowa Mekka narciarzy i skoczków, latem chętnie odwiedzana przez samozwańczych górskich piechurów, takich jak ja.



We reached the highest peak of the Silesian Beskids, Skrzyczne (1257 m) comfortably – taking two-stage ski lift. Effortlessly but not effectlessly ;) Each time I looked back,  the view swept me off my feet. Literally. I was so “terrified, mortified, petrified, stupefied” by what I could see behind my back that we decided to go down on foot. It was worth the pain. The views are marvelous!


Na szczyt Skrzycznego (1257 m n.p.m.) można wjechać komfortowo – dwuetapowym wyciągiem. Bez wysiłku jesteśmy na samym wierzchołku, ale nie bez efektów ubocznych. Strachu się najadłam za czterech, bo widoki za plecami tak mnie powalały z nóg, że aż sztywniałam. Ze strachu, wracaliśmy na piechotę do Szczyrku. I warto było, bo widoki piękne!




piątek, 13 maja 2016

Turkish teatime


After 12-hour workday, I feel like taking a brain reset. I’ve had overambitious intentions to prepare some extraordinary materials for my students, but my miserable thoughts are constantly revolving around earthly issues. I remembered our first trip to Turkey. To avoid Muslim excommunication (takfir), I read whole host of commandments, the do’s and don’ts for a beginning Turkey visitor. Most of them turned out to be hogwash.

Po 12 godzinach spędzonych w pracy, muszę się trochę odmóżdżyć. Miałam ambitne plany na przygotowanie czegoś nieziemsko oryginalnego i nietuzinkowego, ale moje myśli błędnie krążą wokół przyziemnych spraw. Przypomniałam sobie nasz pierwszy wyjazd do Turcji. Aby uniknąć islamskiej ekskomuniki (takfir), przed wyjazdem naczytałam się listy przykazań, czego to nie wolno robić w Turcji, które w większości okazały się kompletnymi bzdurami.


Turkish coffee or tea
The ritual of making Turkish coffee has gained a global status, however it’s tea that plays a leading socializing role in Turkey. Tea is served in transparent conical flask-shaped glasses. Turkish ‘Cay Time’ (teatime) are sacred moments (almost like siesta in Spain) celebrated almost every 2 hours. To balance the bitterness of Turkish tea or coffee, you should reach out for something sweet. Turkish delight are cube, jelly sweets with different tastes. It is believed that the Muslims don’t drink alcohol. If it’s the rule, I’ve met only one genuine Muhammad’s follower so far.

Turecka kawa czy czaj
Rytuał parzenia kawy po turecku słynie na cały świat, ale to herbata wiedzie prym. Podaje się ją w szklankach kształtem przypominających laboratoryjne kolby. ‘Cay time’ to rzecz święta, niczym sjesta w Hiszpanii, kontemplowana co chwilę. Aby osłodzić gorycz teiny czy kofeiny, musimy posmakować tureckiego słodkiego specjału. Turkish delight to kosteczkowe żelowe słodycze o różnych smakach. Legendy głoszą, że Muzułmanie nie piją alkoholu. Jeśli to jest  reguła, to mogę śmiało powiedzieć, że spotkałam do tej pory jednego wyznawcę Mahometa.


Turkish delight


Shoes at the threshold
It's a cultural norm you should obey… After numerous futile attempts to apply the overheard rules in life, I drew a conclusion that what I had read about the Turkish norms was phony-baloney information completely without foundation. I was wrong. I understood it perfectly well when my sandals were jetted out from the corridor and flapped down in the staircase. We were invited by our Turkish acquaintance to his house when his little daughter gently showed me their right place. So, before you enter a private house or mosque, you must take off your shoes and leave them at the door.

Buty przed progiem
To zasada, której należy się trzymać. Przed wejściem do prywatnego mieszkania i meczetu, buty pozostawiamy przed drzwiami na korytarzu. Po wielu nieudolnych próbach dostosowania się do zasłyszanych przestróg, stwierdziłam, że pewnie i ta jest wyssana z palca. A jednak nie. Przekonałam się o tym, gdy moje sandały pofrunęły z trzaskiem z przedpokoju na klatkę schodową. Znajomy Turek zaprosił nas do siebie do domu, gdy jego kilkuletnia córka subtelnie odstawiła moje cichobiegi na ich właściwe miejsce.

Eagle Dance / Traditional Turkish outfit
Wake-up calls included
Almost 20 hours on way (12 of them spent idly on an Istanbul airport). At the dawn, I was powerlessly struggling with my heavy eyelids. The impairment was becoming more and more arduous when suddenly I was roused from my sleep by a dreadful, pleading noise . On alert, I hurriedly looked around for available emergency exits. To my surprise, I saw a man on his knees swaying  back and forth. I was a bit surprised. In fact, we heard calls to prayer every early morning. 

Poranne budzenie wliczone w cenę
Blisko 20 godzin podróży (w tym 12 spędzonym bezczynnie na lotnisku w Stambule). O świcie próbowałam za wszelką cenę walczyć z opadającymi powiekami. Dolegliwość stawała się coraz bardziej uciążliwa, gdy nagle ze snu wyrwał mnie  przeraźliwy, błagalny jęk. Przebudziłam się rozglądając w popłochu, gdzie uciekać. Ku swemu zdumieniu zobaczyłam gościa gibiącego się jednostajnie w kącie hali odlotów. Byłam w lekkim szoku. Ale podobny dźwięk towarzyszył nam każdego ranka.



Uniform

Turkish students attending public school wear school uniforms. They are not allowed to put on headscarves or any other religious clothing what apparently separates education form the religion. I just wonder why the Muslims demand the right to wear burkas, niqabs or hijabs in European schools if they are forbidden to do it in their own country.

Uczniowie szkół państwowych w Turcji noszą szkolne mundurki. Nie wolno im zakładać żadnych religijnych nakryć głowy, co daje pozorne wrażenie rozdziału edukacji od religii. Zastanawia mnie tylko dlaczego Muzułmanie prowadzą w Europie taką zaciętą batalię o to, by uczniowie mogli nosić burki, nikaby czy hidżaby w Europejskich szkołach, skoro nie wolno im robić tego w ich własnym kraju.


środa, 4 maja 2016

Rocks and Bushes in Bucegi


I promised to serve a tasty bite of the Romanian familiarity. Without needless laces and frills -  the naked true about the South Carpatians. Firstly, we will stop by in an absolutely remarkable mountain resort –Sinaia. The town owes its nicely sounding name to a local monastery (Sinaia Monastery) which name takes its origins from the Biblical Mount Sinai. The fascination with Egyptian culture was brought to Romania by the initiator of – Prince Mihail Cantacuzino. During his pilgrimage, he visited Saint Catherine’s Monastery and decided to build his own version.

Obiecałam zafundować Wam smakowity kąsek rumuńskiej swojskości. Bez zbędnych koronek i falbanek – naga prawda o Karpatach Południowych. Najpierw wstąpimy do kilku urokliwych zakątków w górskim miasteczku - Sinaia. Ponoć jego wdzięczna nazwa ma ścisły związek z lokalnym monastyrem (Sinaia Monastery) który z kolei wiąże się z biblijną Górą Synaj. Fascynację Egiptem przywiózł inicjator budowy książę Michał Cantacuzino, który po powrocie z pielgrzymki do Klasztoru Świętej Katarzyny, postanowił zbudować własną wersję.






Turning right, we’ll get to a wood. Just at the entrance, we are welcome by typical, mountain-style stalls, where you can buy literally everything. The assortment ranges from embroidered textiles to water-and-sand pictures. Following the vending route, we get to another pearl of Wallachia – the Peles Castle. The first king of Romania – Carol I had this spectacular building designed and erected at the turn of the 19th century. Presumably, Ceausescu didn’t like the palace much. It seems that I’ve got aristocratic taste and sense of aesthetic, because I definitely love this place! Not only does the exterior of the castle make an immense impression on visitors, but also its interiors. Set on a hill, the Bavarian-style castle perfectly fits in the mountain setting.

Kierując się na prawo, dotrzemy do lasu. Już na wejściu przywitają nas typowe, górskie kramiki gdzie, jak to w górach, można kupić wszystko. Poczynając od haftowanych wyrobów tekstylnych, na widoczkach z morzem kończąc. Idąc tym tropem docieramy do kolejnej wołoskiej perełki – Pałacu Peles. Zaprojektowany i zbudowany dla pierwszego rumuńskiego króla –Karola I. Ponoć Ceausescu nie przepadał za tym miejscem. Wygląda na to, że mam arystokratyczne upodobania i poczucie estetyki, bo ja uwielbiam tu być! Pałac robi ogromne wrażenie – zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Osadzona na wzgórzu bawarska willa doskonale wpisuje się w atmosferę tego miejsca.






High time we took off comfy sandals and put on trekking books, because we’re heading off for mountains! The Bucegi Mountains. We get on a bus and rush out to Cota 1400. Then, we take a cable car and move up even higher, up to 2000 m above sea level. Don’t remember exact route we followed, because we were guided by the best tour guide we could have dreamed of. She made Romania our second home – Doina, it’s about you! Thanks! We were trekking through endless Carpathian pastures. I still remember chilly mist veiling the peaks. The views were a feast for the eyes! And blissful silence, from time to time, pierced by little Nicu’s scared cry of fear. With a stick in his hand, he was bravely tracking down a bear.

Pora zdjąć sandały, i przywdziać trapery, bo idziemy w góry! Bucegi. Wsiadamy do busa i pędzimy do Cota 1400. Stąd kolejką kabinową jeszcze wyżej, na ponad 2000 m n.p.m. Dalszej drogi nie pomnę, bo mieliśmy bezspornie najlepszego przewodnika, o jakim mogliśmy marzyć. Naszą najlepszą przyjaciółkę, dzięki której Rumunia stała się naszym drugim domem. Doina, to o Tobie! :) Przedzieraliśmy się po bezkresnych karpackich połoninach. Do dziś czuję lekką mgiełkę, która co chwilę otulała szczyty. Krajobrazy prze-cu-do-wne! I ta błoga cisza, od czasu do czasu przerywana przerażonymi okrzykami małego Nicu, który z kijem w ręku zaciekle tropił niedźwiedzia.






On our way to a 40-meter cross (Crucea Caraiman), we came across a Sphinx and Babele. No, we didn’t get lost in Egypt. Both of them are artistic results of long-lasting cooperation of  rain and wind.

Na trasie do 40-metrowego krzyża (Crucea Caraiman) napotkaliśmy Sfinksa i Babele. Nie, nie zabłądziliśmy w Egipcie. Oba są efektem wytężonej i systematycznej pracy deszczu i wody.