czwartek, 7 lipca 2016

Barny regards

Pics taken by my hubby
I'm leaning back in my comfy armchair on my balcony pretty busy doing nothing. Right down under the balcony – a guy. No, it’s not the romantic scene taken from Romeo and Juliet… He’s just talking on the phone (at full blast). To be precise, he has been doing that for the last hour. The guy has already called all his immediate family, uncles and aunties. Suddenly, he falls silent. ‘Every contact list has its limits’ I said to myself enjoying the perfect silence. Not long enough. He broke the silence saying: “Hi. I’m calling because I have a lot to do…” I bursted into laughter as the conversation is a copy of a Polish comedy.

Rozsiadłam się wygodnie na moim balkonowym  pochłonięta słodkim traceniem czasu. Pod balkonem jegomość. Nie, nie, to nie scena z Romea i Julii… On tylko gada przez telefon (na całe osiedle…). Przez ostatnią godzinę obdzwonił już chyba całą rodzinę, wujów, stryjów i ciocię Zbysię. Nagle zamilkł. ‘Wszak lista kontaktów w telefonie ma swój kres’ myślę z satysfakcją ciesząc się błogą ciszą. A jednak myliłam się. Jeszcze kogoś wyszukał. I nagle: „No cześć. Dzwonie, bo strasznie zajęty jestem.” Buchnęłam śmiechem bo scena iście z kultowego dzieła Barei. Zabrakło tylko: „Jest u mnie kilka osób… Nie znasz. To sami zagraniczni… If you would like some wine, please help yourself Jerry…”


There is nothing wrong with chatting on the phone, but pretending to be Sisyphus of all time is low. Why do people try at all cost to prove to others (and to themselves too) they are so busy? What makes it so hard to admit that we do rest? Reading a book, watching your favourite serial or simply playing with your cat (either for sheer pleasure or out of boredom) seem to be a good reason to feel ashamed. Paradoxically, we display a huge need to show how we spend our free time.  We stuff our Insta and Facebook profiles with pics of our exotic holidays, or lavish brunch food from posh rooftop restaurants. ‘What else can we do?’ somebody may ask. ‘Shall we take a selfie with grandpa’s dilapidating barn in the background?’ If that’s the place you recharge your batteries, then yes! We shouldn’t lose our identity only because it’s not ‘trendy’ enough. Regards (this time from a decaying hut)

I o ile samo obdzwanianie znajomych zabawne nie jest, o tyle kreowanie się na Syzyfa wszechczasów już tak. Dlaczego ludzie za wszelką cenę próbują udowodnić światu (i sobie samym), że są śmiertelnie zajęci? Dlaczego tak trudno przyznać się komuś otwarcie do odpoczynku? Jakby to był wstyd, że właśnie dla czystej przyjemności (lub choćby z nudów) czytam książkę, oglądam swój ulubiony serial albo bawię się z kotem. Albo ewentualnie obdzwaniam wszystkich. Paradoks naszych czasów jest tym większy, że posiadamy ogromną potrzebę chwalenia się wypoczynkiem. Na fejsbukowych czy profilach insta lądują fotki z egzotycznych miejsc, eleganckich restauracji i wyszukanych potraw, które właśnie jemy na brunch. No bo co? Mam sobie strzelić fotkę pod walącą się stodołą dziadka? Jeśli to jest to miejsce gdzie ładujesz swoje akumulatorki najefektywniej, to tak! Jedno jest pewne. Nie powinniśmy tracić swojej tożsamości, tego kim naprawdę jesteśmy, tylko dlatego, że nie jesteśmy wystarczająco modni. Pozdrawiam (tym razem prosto spod chałupy!)

czwartek, 30 czerwca 2016

Sprouts in Brussels





I’ve decided to get back with memories to our last trip to Brussels. I think I’m a villager deep inside since I can’t fully enjoy crowded streets, concrete buildings and heavy traffic. I need fresh air and open spaces. Otherwise I struggle to breath like in a too-tight corset. That’s why I feel a bit uneasy to look at cities objectively, especially if they didn’t impress me much. But ‘I swear to tell the truth, the whole truth, and nothing but the truth’…

Postanowiłam wrócić wspomnieniami do naszego ostatniego wypadu do Brukseli. Chyba jestem wieśniakiem z krwi i kości bo zatłoczone ulice, betonowe budowle i ruch jak w ulu nigdy do mnie nie przemawiały. Ja potrzebuję świeżego powietrza i przestrzeni. W przeciwnym razie duszę się jak w za ciasnym gorsecie. Dlatego z trudem przychodzi mi obiektywnie ocenić miasto, które w dodatku mnie nie porwało i nie rzuciło na kolana. Mimo to, przysięgam mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę…



Safety
We arranged the trip 3 months before the departure. We were in the process of preparing it down to the last detail when Brussels was blown up in the air. Despite the cloud of uncertainty we finally made up our minds to go. There was no rush and push on the border points or on our way. Life seemed to be normal as if nothing had happened. There were some gunned men strolling slowly around the city center and the European district, but they didn’t seem to work their fingers to the bone.

Bezpieczeństwo
Wyjazd zorganizowaliśmy na 3 miesiące przed wyjazdem. Już większość spraw dopinaliśmy na ostatni guziczek, gdy akurat wysadzili nam Brukselę w powietrze. Pomimo niepewności postanowiliśmy nie rezygnować z eskapady. Ryzyk fizyk jak mówią. Na przejściach, na trasie czy w miastach życie toczy się, jak gdyby nigdy nic się nie stało. W Brukseli niespiesznie chodzą karabinierzy, zwłaszcza w centrum i w dzielnicy europejskiej. Ale nie sprawiają wyrażenia zarobionych po łokcie.


Why Brussels is called Brussels?
It turns out that the name of the capital city doesn’t come from the Belgians’ unconditional love for the Brussels sprouts. I has something to do with plants, though. Broucsella means “a settlement in the marsh”. The swampy banks of the Senne were an ideal natural habitat for yellow irises which grew bushy and thick there. The city expansion pushed the iris meadows back but the flower earned its place in the local history becoming a symbol of the region.

Dlaczego Bruksela to Bruksela?
Okazuje się, że nazwa belgijskiej stolicy nie wywodzi się od zamiłowania mieszkańców do minikapustek, chociaż ma ona (ta stolica, ma się rozumieć) wiele wspólnego z roślinnością. Otóż Broucsella  oznacza osadę na bagnach. Podmokłe tereny upodobały sobie zwłaszcza żółte irysy, które bujnie porastały bagniste brzegu Senne. Ekspansja miasta wyparła wprawdzie kwitnących nadrzecznych lokatorów, ale ich symbol na stałe wpisał się w historię stając się symbolem regionu.


What to see in Brussels?
A one-day city-break can’t be called  a sightseeing tour. It rather resembles a half-marathon race. What’s more,  this intensive physical activity led to a breakthrough in modern L2 didactics. After a 20-kilometre run, the brave Polish survivors were speaking English only (all the way back).

Co zobaczyć w Brukseli?
Mając jeden dzień na wizytę w stolicy ciężko mówić o jakimkolwiek zwiedzaniu. To był raczej półmaraton. Poza tym,  intensywny marszobieg stał się przełomem w teorii uczenia i nauczania. Okazuje się, że wysiłek fizyczny pozytywnie wpływa na rozwój intelektualny. Po przebiegnięciu ok 20-kilometrowego odcinka odezwały się w dzielnych biegaczach talenty językowe i całą drogę powrotną dziamolili coś po angielsku.

Epic scene: School on Monday morning

Epic scene: Be... supportive!
Epic scene: School on Friday evening
Grand Place

It’s a Brussels’ Big Ben. A huge square surrounded by tall houses with beautifully decorated fasades. At the beginning, the Grand Place was a market and trading point where, with time, the prosperous local merchants were erecting their buildings. Unfortunately, one day a French army paid a courtesy visit and turned the splendid houses into ruins. Every cloud has a silver lining. The Brussels banded together and rebuilt the square. Now, you can admire their work and the lucky people who visit the city in August may also enjoy the flower carpet.

To taki brukselski Big Ben. Ogromny plac otoczony z każdej strony wysokimi domami z bogato zdobionymi fasadami. Najpierw plac był miejscem handlu, a lokalni kupcy systematycznie wznosili kolejne budowle. Niestety francuska armia wpadli z kurtuazyjną wizytą i obróciła efektowne sukiennice w gruzy. Nie ma tego złego. Brukselczycy skrzyknęli się i w duchu solidarności odbudowali domy w jeszcze lepszym stylu. Dziś możemy cieszyć się ich pracą a szczęśliwcy, którzy odwiedzają miasto w sierpniu mogą podziwiać również wspaniałe dywany kwiatowe.



Churches
Cathedrale St-Michel is a great gothic building constructed between the 13th and 15th century. Inside the cathedral, there are figures of the Apostoles gripping their attributes. Check your knowledge and recognize who is who.
St-Nicolas is a small church is tucked away in between other building and it doesn’t stand out for its spectacular architecture so it’s easy to miss it. It’s one of the oldest churches in Brussels as it dates back to the 11th century. Worth ente ring inside to be surprised by its simplicity.

Kościoły
Cathedrale St-Michel to wspaniała gotycka budowla wznoszona przez ponad dwa wieki (XIII-XV w.) Wewnątrz znajdują się figury apostołów z ich atrybutami. Polecam pogłówkować się chwilę i spróbować zgadnąć ich imiona.
St-Nicolas to kościółek, którego łatwo przegapić bo jest wciśnięty w inne budynki i nie epatuje ekstrawagancką architekturą. Jego początki sięgają XI wieku, dlatego to jeden z najstarszych kościołów w mieście. Polecam zajrzeć do środka. Powala ascetycznym wręcz umiarze w dekoracji.

Cathedrale St Michel
Manneken Pis
There are lots of legends about a peeing boy. Sometimes he is a royal heir, sometimes he’s just a son of a simple woman. One way, or another, the boy gets lots and the inhabitants go to his rescue. They find the little boy relieving himself. Another legend is about a small hero who saves the city. When an army wants to blow up the city, he pees on the buring fuse. He puts out the fire and prevents the explosion.

Legend o siusiającym malcu jest wiele. I czy bohaterem historii będzie zagubiony bez wieści królewski potomek, czy syn przyjezdnej kobiety to na jedno wychodzi. Obaj są odnalezieni cudownym zbiegiem okoliczności i obaj akurat siusiają, gdy nadchodzi pomoc. Inna legenda mówi o małym bohaterze, który ocalił miasto przed eksplozją. Nasiusiał na palący się lont i zapobiegł katastrofie.



Atomium and MiniEurope
I think the Atomium is the most famous landmark of Brussels (if not Belgium). I bet most people can quickly recognise where the stainless steel balls are from. The construction is a magnified iron cristal built in 1958 for the Expo purposes. It looks interesting indeed. You can also get into the building to see the panoramic view of the city (I wouldn't say it's worth the money). We decided to go on an express tour around Europe in the nearby miniature park. Great fun (not only for a bit immature adults like me but mostly for serious kids)!

Wydaje mi się, że Atomium to najsłynniejszy obiekt w Brukseli (jeśli nie w całej Belgii). Mogę się założyć, że większość pytanych szybko rozpozna skąd pochodzą te srebrne kule. Konstrukcja to zasadniczo powiększony kryształek żelaza zbudowany na Expo58. Wygłada niebanalnie. Można wejść do środka, żeby podziwiać widoki (czy warte swojej ceny? - polemizowałabym). Obok znajduje się park miniatur. Polecam! Świetna zabawa dla poważnych turystów i crazy'olowych maniaków dziwactw jak ja.




sobota, 25 czerwca 2016

Game of Thrones


I’m always a step back behind the rest of the world, if it comes to film or book novelties. I suppose I unconsciously rebel against commercial publications. I just try to avoid being a dupe who lines fat cats’ pockets. So, I roll my eyes each time I see enthusiastic hysteria of people waiting impatiently for the premiere of hit series. I give pitiful look at fans fighting like samurai to get the last paperback available in a book shop. Those hopeless people seem to commit moral hara-kiri after humiliating defeat and come back home with no trophy. When the initial fever goes down, I reach out for the cultural ‘jewel’ and make a discovery of the year! I guess you will frown upon me when you read my latest discovery thinking: ‘What made you decide to write about this oldie?’ I don’t mind. I’ll take all criticism on the chin!

Zawsze jestem o krok do tyłu od reszty świata, jeśli chodzi o nowości książkowo-filmowe. Nieświadomie chyba bojkotuję komercyjne produkcje. Nie chcę być kolejnym jeleniem bezmyślnie nabijającym komuś kabzę. Na widok entuzjastycznej histerii tłumu na widok premierowego odcinka kultowego serialu przewracam oczami. Spoglądam z politowaniem na fanów, którzy walczą zacięcie jak samuraje, by dorwać się do ostatniego egzemplarza książki. A w przypadku klęski – popełnić moralne harakiri i wrócić do domu z niczym. Gdy emocje całego świata zdążą już opaść, ja dokonuję odkrycia roku i dołączam się do grona wielbicieli. I pewnie wielu spojrzy na moje ostatnie„odkrycie” i pomyśli, że chyba się urwałam z choinki pisząc o takim starociu, ale co tam. Przyjmuję na klatę wszelką krytykę.


Game of Thrones
Posters advertising the newest series were put in every single train in the Bucharest metro. The characters were glaring at me as if I were their worst enemy. To make things worse (or better), Kostas told me that it was hard to understand why a series where the main characters are being killed one by one had become so popular. His review appealed to my imagination. I bought the first novel as soon as I got back home. The book impressed me immediately. Especially its size. It took me a month to get through the volume. And it’s all because of George R.R. Martin who doesn’t pamper his readers. He throws the miserable looser in at the deep end and teaches him a lesson. Enigmatic sentences and symbols, intricate relationships of the characters and interspersing threads of the plot combined with frequent flashbacks compel readers to be alert. I have been patiently making notes and drawing the family trees. Of course, some mischievous characters, who are either underinformed or have sniffed a business, lead me by nose and spread false information. The adventures and mishaps of the Starks, Lannisters and Targaryens is one thing, but what I enjoy most about the book is picking at the plot threads. I saw the television series as well. Costumes, scenery and the mood really go with my expectations (they’re even better sometimes) but there’s something missing…

Gra o Tron
W bukareszteńskim metrze wszystkie pociągli rozklejone były plakatami najnowszej części serialu. Postacie złowieszczo spoglądały na mnie, jak na najgorszego wroga. Do tego Kostas stwierdził, że dziwny jest sukces serialu, w którym wszyscy główni bohaterowie giną jeden po drugim. Taka recenzja przemówiła do mojej wyobraźni. Gdy tylko wróciłam do domu, kupiłam pierwszą część książki. Tomiszcze potężne. Czytałam miesiąc. A to dzięki George’owin R.R. Martinowi, który nie pieści się z czytelnikiem. Bezceremonialnie wrzuca straceńca na głęboką wodę i uczy pływać po meandrach fabuły. Ja jakoś ocalałam. Enigmatyczne treści i symbole, zawiłe powiązania bohaterów i nieustannie przeplatające się wątki i retrospekcje zmuszają do myślenia. Ja z kartką i długopisem cierpliwie rozrysowywałam zagmatwane losy rodu Starków, Lannisterów i Targaryenów. Czasem daję się wodzić za nos przez niefrasobliwego bohatera, który celowo podrzuca mi fałszywe informacje, bo albo sam jest niedoinformowany albo zwietrzył interes… Perypetie klanów to jedno, ale samo „dłubanie” w powieści jest ciekawą przygodą. Serial też widziałam. Kostiumy, sceneria i sam klimat filmu rzeczywiście pasują do moich wyobrażeń, ale szklany ekran to nie to samo…




sobota, 11 czerwca 2016

Ghent


I have yet another handful of snapshots from Belgium. The city I fell for once I set my foot of size 35,5. In the Middle Ages, Ghent was, besides Paris,  the biggest city in Europe. In the 14th century, Ghent became a textile tycoon manufacturing cloth and a major importer of English wool. 

Mam w zanadrzu kilka fotek z Belgii. Zakochałam się w tym mieście, gdy tylko postawiłam tam swoją stopę w rozmiarze 35,5.  Gandawa była, tuż obok Paryża, największym miastem średniowiecznej Europy. W XIV wieku Gandawa stała się tekstylnym potentatem produkującym sukno oraz importerem angielskiej wełny.




‘United we stand, divided we fall’ people say. And it has something to do with medieval Ghent as well. The golden ages of the town came to an end when people started quarrelling and looking for private benefits. Some of them saw financial potentials in forging alliances with the French aristocracy, some opted for maintaining friendly relations with the Brits. Those political clashes led to rebellions and riots. The textile industry didn’t bring profits, so the inhabitants changed the business sector. They gave up cloth production for grain trade.

 Mówi się, że zgoda buduje, niezgoda rujnuje. I to powiedzenie doskonale odzwierciedla losy mieszkańców miasteczka. Złoty wiek Gandawy dobiegł końca, gdy ludzie zaczęli kłócić się i szukać osobistych korzyści. Mieszkańcy podzielili się na dwa obozy: wiernych zwolenników francuskiej arystokracji, i rzemieślników dążących do utrzymania przyjaznych stosunków z Brytyjczykami. Takie polityczne waśnie doprowadziły do buntów i zamieszek. Przemysł tkacki przestał przynosić zyski, więc mieszkańcy przebranżowili się. Zrezygnowali z produkcji sukna na rzecz handlu zbożem.



The city is just oozing with glitter and glory of the past days. You can sense it at every turn. Ghent lures people with its charming cobbled streets, vibrant squares, magnificent architecture and romantic canals and bridges. Probably that’s why you feel so relaxed there.

Miasto aż kipi splendorem minionych lat. Da się to wyczuć na każdym kroku. Gandawa przyciąga ludzi uroczymi, brukowanymi uliczkami, tętniącymi życiem placami, wspaniałą architekturą czy romantycznymi kanałami i mosteczkami. Prawdopodobnie z tego względu człowiek czuje się tam tak odprężony.





środa, 1 czerwca 2016

Belgium and Luxembourg





Belgium and Luxembourg i.e. passive water and other natural phenomena
School trips are like extramural survival courses. I’ve recently got the hang of orienteering and speed reading skills, the students have discovered a liking for cross-country running and playing cards. The last trip to Belgium lasted 7 days. We set off on Sunday evening heading to Dresden. I highly recommend visiting the capital city of Saxony, though our enthusiasm for sightseeing was cooled down by showers. Calm and picturesque old town gives an impression of pension-like atmosphere, but I like places like that.


Beligia i Luxemburg czyli woda pasywna i inne zjawiska naturalne
Wyjazd z młodzieżą to eksternistyczny kurs survivalowy. Ja wprawiłam się w biegu na orientację i szybkim czytaniu, oni „rozkochali się” w biegach przełajowych po mieście i graniu w kanta. Wycieczka do Belgii trwała tydzień. Wyjechaliśmy busem w niedzielne popołudnie kierując się do Drezna. To saksońskie miasto gorąco polecam, choć temperatura studziła nasz entuzjazm do zwiedzania przelotnymi burzami. Spokojne i malownicze stare miasto może przywodzić na myśl nieco emeryckie klimaty, ale jak lubię takie miejsca.







We had some stopovers to visit ‘baths’ (not the royal ones). And when we were run out of running water to wash up our hands, Baby-boy found a source of ‘passive water’. In the form of dew drops. You just wipe your hands on grass, and that’s it! Such an innovative system of cleaning turned out to be fairly satisfactory. Temporarily. Some of the students had missed toilet facilities so much that they lost their bags in the hostel hall. We found accommodation in hostel Cube in Leuven, Belgium. They offer comfy rooms with private bathrooms and basic breakfast for a reasonable price.

Po drodze zwiedzaliśmy również łazienki (niekoniecznie królewskie). I gdy zabrakło wody bieżącej by umyć ręce, Synek znalazł źródło wody pasywnej. W postaci rosy. Wystarczy przetrzeć pobieżnie ręce w trawie, i gotowe. Taki system kąpieli był satysfakcjonujący. Do czasu. Przyszedł bowiem moment, że tak zatęsknili za urządzeniami sanitarnymi, że aż pogubili swoje bagaże w hostelowym holu. Zakwaterowaliśmy się w hostelu Cube w Leuven. Za przyzwoitą cenę dostaliśmy wygodne pokoje z łazienkami i skromne śniadanie.









We went to Luxembourg City next morning. We had some problems with parking our ‘Pershing’ because the city was one big construction site. As a result, we had a chance to see also the European Quarter. Finally, we found a parking space for our stagecoach near Boulevard de la Foire. We strolled down the park to the city centre. Luxembourg seems to be a nice place, but it didn’t mesmerize me. The Gronn Quarter drew my attention most – reserved and cosy. The district looks as if it turned its back to the glam and glitter of the city.

Drugiego dnia wyjechaliśmy do Luxemburga. Ponieważ miasto w budowie, mieliśmy problem z zaparkowaniem naszego pershinga. Dzięki temu, poza obowiązkowymi punktami, zobaczyliśmy też dzielnicę europejską. Ostatecznie dyliżans zaparkowaliśmy na płatnym parkingu przy Boulevard de la Foire. Stąd przeszliśmy przez park do centrum. Przyjemne miejsce, ale bez euforii. Moją uwagę przykuła uwagę dzielnica Gronn – wycofana i przytulna. Jakby odsunięta plecami od wielkomiejskiego przepychu.













niedziela, 29 maja 2016

Back to mountains...



The end of school year is always a testing time and period of miracles more unbelievable than those at wedding at Cana. Ones are struggling with the archaic legacy of Gutenberg well-known as a book, others are miraculously retrieving irrecoverably lost power to learn… A long weekend is a great chance to recharge batteries, change your perspectives and keep a healthy distance from all those peculiar things.

Koniec roku szkolnego to zawsze czas próby i cudów większych niż w Kanie Galilejskiej. Jedni próbują swoich sił w walce z obsługą archaicznej spuścizny Gutenberga zwanego potocznie książką, inni cudem odnajdują bezpowrotnie utracone chęci do nauki… Długi  weekend to dobra okazja, by naładować bateryjki przed finiszem, zmienić punkt widzenia i nabrać dystansu. A im dalej, tym lepszy widok.

That’s why we’re going far away. The further, the better. Szczyrk – a winter Mecca for skiers and ski jumpers, in summer – a popular destination for self-proclaimed mountain trekkers like me.

Dlatego jedziemy daleko. Daleko i wysoko. Szczyrk - zimowa Mekka narciarzy i skoczków, latem chętnie odwiedzana przez samozwańczych górskich piechurów, takich jak ja.



We reached the highest peak of the Silesian Beskids, Skrzyczne (1257 m) comfortably – taking two-stage ski lift. Effortlessly but not effectlessly ;) Each time I looked back,  the view swept me off my feet. Literally. I was so “terrified, mortified, petrified, stupefied” by what I could see behind my back that we decided to go down on foot. It was worth the pain. The views are marvelous!


Na szczyt Skrzycznego (1257 m n.p.m.) można wjechać komfortowo – dwuetapowym wyciągiem. Bez wysiłku jesteśmy na samym wierzchołku, ale nie bez efektów ubocznych. Strachu się najadłam za czterech, bo widoki za plecami tak mnie powalały z nóg, że aż sztywniałam. Ze strachu, wracaliśmy na piechotę do Szczyrku. I warto było, bo widoki piękne!




piątek, 13 maja 2016

Turkish teatime


After 12-hour workday, I feel like taking a brain reset. I’ve had overambitious intentions to prepare some extraordinary materials for my students, but my miserable thoughts are constantly revolving around earthly issues. I remembered our first trip to Turkey. To avoid Muslim excommunication (takfir), I read whole host of commandments, the do’s and don’ts for a beginning Turkey visitor. Most of them turned out to be hogwash.

Po 12 godzinach spędzonych w pracy, muszę się trochę odmóżdżyć. Miałam ambitne plany na przygotowanie czegoś nieziemsko oryginalnego i nietuzinkowego, ale moje myśli błędnie krążą wokół przyziemnych spraw. Przypomniałam sobie nasz pierwszy wyjazd do Turcji. Aby uniknąć islamskiej ekskomuniki (takfir), przed wyjazdem naczytałam się listy przykazań, czego to nie wolno robić w Turcji, które w większości okazały się kompletnymi bzdurami.


Turkish coffee or tea
The ritual of making Turkish coffee has gained a global status, however it’s tea that plays a leading socializing role in Turkey. Tea is served in transparent conical flask-shaped glasses. Turkish ‘Cay Time’ (teatime) are sacred moments (almost like siesta in Spain) celebrated almost every 2 hours. To balance the bitterness of Turkish tea or coffee, you should reach out for something sweet. Turkish delight are cube, jelly sweets with different tastes. It is believed that the Muslims don’t drink alcohol. If it’s the rule, I’ve met only one genuine Muhammad’s follower so far.

Turecka kawa czy czaj
Rytuał parzenia kawy po turecku słynie na cały świat, ale to herbata wiedzie prym. Podaje się ją w szklankach kształtem przypominających laboratoryjne kolby. ‘Cay time’ to rzecz święta, niczym sjesta w Hiszpanii, kontemplowana co chwilę. Aby osłodzić gorycz teiny czy kofeiny, musimy posmakować tureckiego słodkiego specjału. Turkish delight to kosteczkowe żelowe słodycze o różnych smakach. Legendy głoszą, że Muzułmanie nie piją alkoholu. Jeśli to jest  reguła, to mogę śmiało powiedzieć, że spotkałam do tej pory jednego wyznawcę Mahometa.


Turkish delight


Shoes at the threshold
It's a cultural norm you should obey… After numerous futile attempts to apply the overheard rules in life, I drew a conclusion that what I had read about the Turkish norms was phony-baloney information completely without foundation. I was wrong. I understood it perfectly well when my sandals were jetted out from the corridor and flapped down in the staircase. We were invited by our Turkish acquaintance to his house when his little daughter gently showed me their right place. So, before you enter a private house or mosque, you must take off your shoes and leave them at the door.

Buty przed progiem
To zasada, której należy się trzymać. Przed wejściem do prywatnego mieszkania i meczetu, buty pozostawiamy przed drzwiami na korytarzu. Po wielu nieudolnych próbach dostosowania się do zasłyszanych przestróg, stwierdziłam, że pewnie i ta jest wyssana z palca. A jednak nie. Przekonałam się o tym, gdy moje sandały pofrunęły z trzaskiem z przedpokoju na klatkę schodową. Znajomy Turek zaprosił nas do siebie do domu, gdy jego kilkuletnia córka subtelnie odstawiła moje cichobiegi na ich właściwe miejsce.

Eagle Dance / Traditional Turkish outfit
Wake-up calls included
Almost 20 hours on way (12 of them spent idly on an Istanbul airport). At the dawn, I was powerlessly struggling with my heavy eyelids. The impairment was becoming more and more arduous when suddenly I was roused from my sleep by a dreadful, pleading noise . On alert, I hurriedly looked around for available emergency exits. To my surprise, I saw a man on his knees swaying  back and forth. I was a bit surprised. In fact, we heard calls to prayer every early morning. 

Poranne budzenie wliczone w cenę
Blisko 20 godzin podróży (w tym 12 spędzonym bezczynnie na lotnisku w Stambule). O świcie próbowałam za wszelką cenę walczyć z opadającymi powiekami. Dolegliwość stawała się coraz bardziej uciążliwa, gdy nagle ze snu wyrwał mnie  przeraźliwy, błagalny jęk. Przebudziłam się rozglądając w popłochu, gdzie uciekać. Ku swemu zdumieniu zobaczyłam gościa gibiącego się jednostajnie w kącie hali odlotów. Byłam w lekkim szoku. Ale podobny dźwięk towarzyszył nam każdego ranka.



Uniform

Turkish students attending public school wear school uniforms. They are not allowed to put on headscarves or any other religious clothing what apparently separates education form the religion. I just wonder why the Muslims demand the right to wear burkas, niqabs or hijabs in European schools if they are forbidden to do it in their own country.

Uczniowie szkół państwowych w Turcji noszą szkolne mundurki. Nie wolno im zakładać żadnych religijnych nakryć głowy, co daje pozorne wrażenie rozdziału edukacji od religii. Zastanawia mnie tylko dlaczego Muzułmanie prowadzą w Europie taką zaciętą batalię o to, by uczniowie mogli nosić burki, nikaby czy hidżaby w Europejskich szkołach, skoro nie wolno im robić tego w ich własnym kraju.